Lot do Bangkoku planowo mial trwac rowniez 6 godzin. Obok mnie siedzialy przeurocze Niemki, bardzo serdeczne i przyjazne. Okazalo sie, ze to mama podrozniczka z nastoletnia corka, ktora chciala pokazac jej uroki tego zakatka swiata. Sadzac po ich strojach, preferuja ten sam tym zwiedzania, co wiekszosc geobloggerow, wiec moje serce sie uradowalo. Mam nadzieje, ze ktoregos dnia i ja tak postapie :)
Czas uplynal mi na spaniu, czytaniu oraz rozmowie. Lot wydluzyl sie o 2 godziny, co spotegowalo moje zmeczenie. Zaczelam sie tez martwic, czy czlonek AIESECu bedzie na mnie tyle czekac.
Podchodzac do ladowania, ciemnosc Morza Andamanskiego zaczely zastepowac nieskonczone polacie ulicznych latarni. Zaklulo mnie serce. Dopiero w tym momencie dotarlo do mnie, ze wyjechalam na rok. 365 dni w Azji, zdala od podobnej mi kultury i calego swiata, ktory sobie zbudowalam. Przyznam, ze bylo to dziwne uczucie.
Nasze opoznione ladowanie pokrylo sie z przybyciem innych samolotow, czego efektem byla gigantyczna kolejka do kontroli celnej. Jako ze przewozilam wor lekow, spodziewalam sie przeszukiwania mojej walizki. Odczekalam 45 minut. Straznik tylko zerknal na moja wize i od razu mnie wpuscil.
-Uf- pomyslalam
- chociaz to poszlo dobrze.
Nim odebralam swoja walizke, minely 3 godziny od czasu, w ktorym powinnam sie stawic w umowionym miejscu. Obsluga lotniska gubila sie w wyjasnieniach, gdzie znajde Starbucks, w koncu tam dotarlam. Przeczesalam wzrokiem ludzi – nikt nie wygladal na oczekujacego mnie. Odkopalam numer, dzownie, nic. Spodziewalam sie tego, bo komu chcialoby sie czekac ponad 3 godziny.
Nagle zauwazylam, ze chlopak obok mnie wypisuje kartke
”Dominika AIESEC”. Kamien z serca!
Khail okazal sie byc troche nierozgarnietym, ale baaardzo przyjaznym Singapurczykiem, ktory wlasnie odbywa swoj staz w AIESEC jako Koordynator Wymian. Zawiozl mnie taksowka do mojego lokum (oplacalo ja AIESEC – milo :D). Jest to tzw.
condominium, ktorego biuro/recepcja bylo czynne do 17, o czym wczesniej wiedzialam. Zajechalismy jakos po 22 i okazalo sie, ze pokojow wolnych brak.
Troche sie zdenerwowalam, poniewaz kanadyjska stazystka, ktora zastapie, zarezerwowala mi tam pokoj. Niestety tlumaczenia na nic sie zdaly – nie ma i koniec. Mimo swiadomosci, ze w Azji nie wygladam tak mlodo jak w Europie, postanowilam chwycic sie ostatniej deski ratunku, czyli mojej tajnej broni – miny na biedne, bezradne, pokrzywdzone dziecko.
Zadzialalo! :D Wolny pokoj nagle sie znalazl. Jakkolwiek zle to zabrzmi, umiejetnosc grania uczuc jest naprawde przydatna w zyciu. He he.
Niestety okazalo sie, ze wymagany jest 3 – miesieczny depozyt, na ktory totalnie nie bylam przygotowana. Postanowilam wiec wynajac pokoj na 1 noc i dalej zadecydowac, co zrobic. Przez wszedobylskie ozdoby swiateczne nie moglam odpedzic od siebie mysli zblizajacego sie Bozego Narodzenia oraz tego, ze spedze je z dala od bliskich mi osob, a co wiecej, w niechrzescijanskim kraju. Przypomnialy mi sie slowa obcokrajowcow w Tokio. Kazdy jeden powiedzial, ze nigdy wiecej nie zostanie sam w Japonii na swieta, bo Boze Narodzenie w kraju niebazujacym na chrzescijanskich tradycjach, bez bliskich ludzi to najgorsze, co przezyli. Do tego zmeczenie podroza, niewyspanie, problemy z lokum, tesknota i uswiadomienie sobie juz tak naprawde, ze to rok...
Jak tylko weszlam do pokoju i zamknelam drzwi, pociekly mi wielke lzy. Poczulam sie okropnie samotna, jeszcze nigdy tak strasznie sie nie czulam. To bylo za duzo na raz, zbyt duzo nawet jak na mnie. Odpalilam zaraz lapka, zaczelam przeszukiwac internet – okazalo sie, ze i tak bede placic niewiele jak za te warunki i lokalizacje. Wiedzialam tez, ze wielu stazystow zostaje w Tajlandii na swieta, ale inaczej jest przyjechac w czerwcu i spedzic te dni ze swoimi ziomkami, a inaczej w grudniu na 1,5 tygodnia przed. W tamtym momencie naprawde czulam sie jak bezradne dziecko, ale ku swojemu zaskoczeniu (przerazeniu ?) nawet wtedy nie pomyslalam, ze jakkolwiek zaluje swojej decyzji.
Po kilku dniach stwierdzam, ze jestem nienormalna (tak naprawde pomyslalam o innym slowie, ale nie wypada... ;) ). Majac tak pieknie poukladane zycie, rzucic wszystko i wyjechac na drugi koniec swiata (mniejszy koniec niz Japonia, lecz wciaz daleko). Plakac, ale tak w glebi serca byc szczesliwa, bo zrobilam to, czego naprawde chcialam.
Ktos to rozumie?
To nic, bo ja tez nie. Powoli dochodze do odkrywczego wniosku, ze ktoregos dnia sama sie wykoncze. Eh :) Naprawde sama siebie wykoncze.
Dziekuje Ali :) Bardzo dziekuje.
Wieczorem wrzuce jakies zdjecia tajskiego jedzenia. Chyba nie musze mowic, jakie jest pyszne... :)